Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

wrócił. Dlatego też kochał je i dumnie ubierał w błyskotki.
„Zwak, nie opowiesz nam nic więcej? zagadnął Prokop starca — i pytająco spojrzał na Vrieslandera i na mnie, czy nie podzielamy jego życzenia.
„Niewiem od czego zacząć — odparł z wahaniem Zwak, — od czego zacząć? Historję Golema trudno ułożyć. Jak wam Pernat mówił, nie wiadomo dokładnie, jak ten nieznajomy wyglądał i nie podobna go określić. Mniej więcej co lat 33 powtarza się pewne zdarzenie na naszych ulicach, które, choć nie ma w sobie nic osobliwego, wywołuje zdumienie. Zdarzenie to wymaga pewnych objaśnień i uzupełnień. Mianowicie bywa tak, że zupełnie obcy człowiek, bez zarostu, o żółtym kolorze twarzy na podobieństwo rasy mongolskiej, staromodnie ubrany, wychodzi z ulicy Staroszkolnej, przechodzi przez dzielnicę żydowską — idąc miarowym dziwnie utykającym krokiem, jakby każdej chwili miał upaść przed siebie — i nagle — znika bez śladu. Zazwyczaj skręca w pewną ulicę — i tam przepada. Czasami trafia się, że ruchem swoich kroków opisuje koło i powraca do punktu z którego wyszedł, do starego domu w pobliżu synagogi. Ten i ów wzburzony zapewnia, że go widział na rogu, jak szedł na przeciwko, a jednak choć najwyraźniej widział go na przeciwko, jego postać rozpływa się w oddali, zmniejsza się coraz bardziej, a w końcu znika zupełnie.
Przed 66 laty wrażenie, jakie obudził, było szczególnie głębokie, gdyż przypominam sobie — byłem wtedy zupełnie małym chłopcem — przeszukiwano dom na Staroszkolnej od góry do dołu. Stwierdzono, że istnieje rzeczywiście w tym domu pokój o oknach okratowanych, do którego niemasz żadnego wejścia. We wszystkich oknach zawieszono bieliznę, żeby z ulicy można było odrazu rzecz oce-