Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/52

Ta strona została przepisana.

zamkniętej izby, czy nie wpadłbym wtenczas w ręce upiorów, które tam wpędzono?
Historja o Golemie, którą Zwak opowiadał przed godziną przeszła mi przez myśl i nagle spostrzegłem ogromny pełen tajemniczości związek między tą okratowaną izbą bez wyjścia, w której nieznajomy miał mieszkać, a moim wiele znaczącym snem.
Tak, i w tym wypadku, gdym próbował spojrzeć przez zakratowane okno swej duszy, zerwał się sznur, na którym chciałem wspiąć się ku górze. Ten dziwny związek stawał mi się coraz wyraźniejszy i przybierał zarysy czegoś nieopisanie strasznego.
Czułem to: istnieją rzeczy nieuchwytne, powiązane ze sobą i biegnące koło siebie, jak ślepe konie, które nigdy się nie dowiedzą, dokąd prowadzi droga.
To samo w Ghetto: izba, miejsce, którego wejścia nikt nie może odkryć — jakaś tajemnicza istota, która w niej mieszka i drepce czasami po ulicach, aby między ludźmi siać przerażenie i trwogę.
Vrieslander wciąż wycinał głowę, a drzewo trzeszczało pod ostrzem nożyka. Słysząc to, odczuwałem prawie ból i spoglądałem czy prędko będzie koniec. Gdy głowa w ręku malarza zwracała się w tę i ową stronę, doznawałeś wrażenia, jak gdyby miała świadomość i śledziła po wszystkich kątach. Potem oczy jej spoczęły długo na mnie zadowolone, że nareszcie mnię znalazły. Również i ja nie byłem w stanie odwrócić mego wzroku i spoglądałem nieruchomie na drewniane oblicze.
Zdawało się, iż nóż malarza szuka czegoś ze złością, potem stanowczo wyciął jedną linję i rysy drewnianej głowy nabrały nagle strasznego życia.
Poznałem obcą twarz. Była to twarz nieznajomego, który mi przyniósł książkę. Potem nie mogłem nic więcej rozróżnić; widok trwał tylko sekundę, czułem, że serce przestaje mi bić, trzepocze się trwożliwie.