Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/61

Ta strona została przepisana.

go, że dusza starego męża oślepła na zawsze w dniu, w którym jego szczęście rozbiło się na szczęty. —
Tego samego jeszcze wieczoru siedział on, on który dotychczas nie wiedział, co to jest nadużycie siedział, mówię, tutaj — u „Loisiczka“ — prawie nieprzytomny od trunków — aż od świtu. „Loisiczek“ stał mu się domem do końca jego zrujnowanego życia. Latem sypiał gdziekolwiek na rusztowaniach nowobudujących się domów, zimą tutaj na drewnianych ławach. —
Tytuł profesora i doktora obojga praw dyskretnie mu pozostawiono. Nikt nie miał odwagi powiedzieć jemu, niegdyś jednemu z najznakomitszych uczonych, że jego sposób życia sieje zgorszenie. —
Powoli gromadził się koło niego motłoch, stroniący od światła, pędzący życie w dzielnicy żydowskiej — i w ten sposób powstała ta osobliwa grupa, która jeszcze do dzisiejszego dnia zowie się „bataljonem“.
Znajomość prawa, którą dr. Hulbert szerzył teraz w owem kole, stała się oparciem dla wszystkich, którym policja zbyt surowo zaglądała w ręce. —
Gdy jakiś świeżo wypuszczony więzień był w niedostatku, kazał mu dr. Hulbert iść zupełnie nago na Rynek Staromiejski i urząd na t. zw. Ławicy Rybiej zmuszony był obdarzyć go ubraniem. —
Gdy jakaś bez określonego zajęcia dziewucha miała być wypędzoną z miasta — natychmiast z porady mistrza wychodziła za mąż za jakiego włóczęgę, który należał do okręgu — i wskutek tego stawała się stałą mieszkanką miasta.
Setki takich wykrętów znał Hulbert, a wobec jego rad policja była bezbronną. — Wszystko, co te wyrzutki społeczeństwa „zapracowały“ — oddawały stale co do halerza i centa do kasy wspólnej — co szło na najpilniejsze potrzeby. Nikt nie pozwoliłby tu sobie na najmniejszą choćby nieuczciwość.