Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/65

Ta strona została przepisana.

w oko — i dziewczynie, która stoi pod nim koło estrady, wyziewa dym swego cygara w jasne warkocze. —
Komisarz policji zarumienił się i przy sposobności dokładnie się przygląda perle na koszuli arystokraty; nie jest w stanie znieść obojętnego, pozbawionego blasku spojrzenia tej gładko wygolonej nieruchomej twarzy z orlim nosem.
Wytrąca go ze spokoju. Wali nim o ziemię.
Grobowe milczenie w zakładzie staje się coraz bardziej dręczące.
„Tak wyglądają posągi rycerzy, co z rękami na krzyż leżą na kamiennych grobach w kościołach gotyckich“ — szepcze malarz Vrieslander, spoglądając na kawalera.
Wkońcu arystokrata przerywa milczenie. —
— Eh — hm! — naśladuje głos gospodarza — Tek, tek, to są moje goście, to widać!“
Wrzaskliwy chychot wybucha w lokalu, aż szklanki dzwonią; andrusy aż się za brzuchy trzymają ze śmiechu. Butelka jakaś leci na ścianę i pęka. Czworo-graniasty szynkarz powiadamia nas pełnym czci najwyższej głosem:
— Jego Wysokość Jaśnie Oświecony książę Ferri Athenstädt.
Książe podał urzędnikowi kartę wizytową. Nieszczęśliwy ją przyjął, salutował kilkakrotnie i bardzo pragnął dać drapaka.
Na nowo cisza, tłum przysłuchuje się bez oddechu, co się dalej stanie.
Kawaler mówi znów.
„Damy i panowie, których Pan tu widzi zebranych — eh, eh — to są moje miłe i przyjemne goście!“ Jego Wysokość niedbałym ruchem ręki wskazuje zgromadzoną gawiedź: „czy nie zechciałby pan, panie komisarzu — eh — być przedstawiony temu państwu?“
Komisarz odmawia z przymuszonym uśmie-