Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/72

Ta strona została przepisana.

i czułem się bezpieczny jak chore dziecko, które wie że ojciec przy niej siedzi.
Spojrzałem w górę i spostrzegłem że naraz zjawiły się w izbie liczne postacie i otoczyły nas kołem: niektóre w białych koszulach śmiertelnych, jak to nosili starzy rabini, inne w kapeluszu trójkątnym w trzewikach ze srebrnemi sprzączkami — ale Hillel przesunął rękę przed mojemi oczyma — i pokój znów stał się pusty.
Potem wyprowadził mię na schody i dał mi zapaloną świecę, abym mógł sobie drogę oświetlić do swego pokoju.

Położyłem się do łóżka i chciałem zasnąć, ale sen nie przychodził — i zamiast tego wpadłem w szczególny stan, który nie był ani marzeniem, ani czuwaniem, ani snem.
Światło zgasiłem, ale pomimo to w izbie wszystko było tak wyraźne, że mogłem najdokładniej rozróżnić każdą pojedynczą formę. Przytem czułem się doskonale błogo, wolny od pewnego męczącego niepokoju, co niejednemu sprawia katusze, gdy się znajdzie w podobnej sytuacji.
Nigdy przedtem w życiu swojem nie byłbym w stanie myśleć tak ściśle i wyraźnie jak właśnie w tej chwili. Rytm zdrowia toczył się poprzez moje nerwy i porządkował moje myśli w szeregi jak wojsko, które jeszcze czeka na rozkaz.
Dość mi było tylko zawołać, a przychodziły do mnie i wykonywały to, czegom pragnął.
Przypomniała mi się naraz gemma, którą, w ostatnich tygodniach próbowałem wyciąć z awenturynu — nie mogłem jednak dojść do żadnego wyniku, gdyż nie udawało mi się nigdy rozproszonych błysków minerału pokryć rysami twarzy, jaką sobie wyobraziłem i oto w jednem mgnieniu ujrzałem rozwiązanie i wiedziałem dokładnie, jak mam prowadzić dłutko, by opanować strukturę masy.
Niegdyś niewolnik hordy fantastycznych wra-