Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/76

Ta strona została przepisana.

straszliwego ciężaru“ — tak może byłaby jakaś ciemna droga, którą udałoby mi się zejść z tej stromej skały.
Naraz opanowała mię mocna podejrzliwość: nie chciałem już ślepo ufać kierownictwu swoich myśli. Położyłem się na grzbiecie — i palcami zasłoniłem oczy i uszy, aby mię zmysły nie prowadziły na manowce. Ażeby zabić wszelką myśl.
Jednakże wola moja łamała się o żelazne prawo: mogłem tylko wypędzać jedną myśl przy pomocy drugiej — i skoro tylko jedna marła, druga wnet wyłaniała się z mogiły tamtej. Uciekałem w huczący potok swej krwi, ale myśli szły za mną aż do nóg; ukryłem się w kowadle swego serca: ale trwało to jedną chwilę, odkryły mię natychmiast.
Znowu przybiegł mi z pomocą życzliwy głos Hillela i rzekł: „Zostań na swojej drodze i nie bądź chwiejny. Klucz sztuki zapomnienia należy do naszych braci, którzy wędrują po ścieżce śmierci; ale ty jesteś brzemienny duchem — żywota.
Księga Ibbur ukazała się przede mną — i dwie litery płomienne z niej błysły: jedna, która odznaczała kobietę ze spiżu, mającą tętna, pulsu tak potężne jak trzęsienie ziemi — i druga w nieskończonej dali, hermafrodyta na tronie z masy perłowej, w koronie z czerwonego drzewa na głowie.
Po raz trzeci Szemajah Hillel przeciągnął rękę przed mojemi oczyma — i pogrążyłem się w głęboki sen.