Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/84

Ta strona została przepisana.

— I niech pan to zaniesie temu zbrodniarzowi; wiem, on jest chciwy — niechaj zabiera wszystko co mam, ale dziecko musi mi zostawić! — Nie prawda, będzie milczał? A więc powiedz mi pan na miłość Jezusa Chrystusa, powiedz mi Pan tylko jedno słowo, że Pan mi pomoże!“
Po długich trudach udało mi się opętaną kobietą uspokoić na tyle, że usiadła w ławce.
Mówiłem do niej to, co mi chwila przyniosła. Pomięszane, związku pozbawione zdania. —
Myśli przytem ścigały się wzajem w moim mózgu tak, że ledwie rozumiałem co mówiły moje usta — pomysły fantastyczne, które rozwiewały się, zanim na świat się rodziły.
Nieprzytomny prawie utkwiłem wzrok na jakiejś malowanej postaci mnicha w sąsiedniej kaplicy. Mówiłem a mówiłem. Rysy posągu zmieniały się co chwila: habit stał się wytartym do nici paltem o wysoko oklapłym kołnierzu, a razem wyłaniała się młodzieńcza twarz z wyżartą wargą — i suchotniczemi plamami.
Zanim zdołałem ująć tę wizję, mnich na nowo stał się mnichem. Pulsa moje biły za mocno.
Nieszczęśliwa kobieta pochyliła się nad moją ręką — i po cichu płakała.
Dałem jej coś z tej siły, jaką wyrobiłem w sobie wówczas, gdym czytał jej list — i na nowo czułem się teraz mocny — i widziałem, jak ona powoli się tem napawała.
„Powiem panu, dla czego ja właśnie do pana się zwróciłam, mistrzu Pernat“ — łagodnie rzekła znów po dłuższem milczeniu — „Pan mi kiedyś powiedział parę słów — i tych słów nie zapomniałam nigdy pomimo, że wiele lat już minęło — —
Wiele lat! Ile? krew mi uderzyła do głowy.
„— — Pan odjeżdżał — pan się żegnał ze mną — nie wiem już dla czego i poco — przecież byłam jeszcze dzieckiem — i mówił Pan tak życzli-