nieszczegółów. Ulica musiała napewno należeć do dzielnicy żydowskiej, gdyż wszystkie okna były zamurowane, a tylko w Ghetto zwracały się tak dziwnie ku sobie. Napróżno z trudem starałem się poznać, co to może być za dziwny budynek, w którym się znajdowałem. Może to jest opuszczona boczna wieżyczka greckiego kościoła? A może należy do starej synagogi? Otoczenie nie zgadzało się z temi domysłami. Znowu rozejrzałem się po pokoju: nic, coby mi mogło objaśnić. Ściany i sufit były gołe, wapno wzdłuż opadło, a dziury od gwoździ i same gwoździe zdradzały, że pokój był kiedyś zamieszkany.
Podłoga była pokryta kurzem na wysokość stopy, jak gdyby od dziesiątków lat żadna żywa istota nie stąpała po niej. Brzydziłem się przeszukiwać kąt ze śmieciami; były one w cieniu i nie mogłem rozróżnić, co by one zawierały. Zewnętrznie wyglądało to, jak zwinięty kłębek łachmanów albo była to może para starych ręcznych tobołków? Wcisnąłem tam nogę i udało mi się obcasem wyciągnąć jakiś kawałek na światło, które rozlewał po pokoju księżyc. Wyglądało to jak szeroka ciemna wolno rozwijająca się wstążka.
Punkt błyszczący, jak oko!
Może guzik metalowy?
Powoli zacząłem pojmować: stary rękaw dziwnego niemodnego kroju zwieszał się z tłomoka.
I mała biała szkatułka czy coś podobnego, co leżało pod tą płachtą, znalazło się koło mojej nogi i rozsypało się na mnóstwo drobnych ułamków.
Kopnąłem je lekko: jakiś karton błysnął w promieniach księżyca. Obraz? Nachyliłem się: Pagad?[1][2]
To co mi się wydawało białą szkatułką, było talją kart do taroka. Podniosłem ją. Czy mogło być coś śmieszniejszego talja: kart — tutaj — w tym tajemniczym miejscu?