niach, żeby skłonić do dawania składek.
W umyśle biedaka cały wysiłek religii polegał na otwieraniu sakiewek i wypróżnianiu kieszeni ludzi żeby napełnić skarbami niebo. W jego pojęciu było to jakby jakiś ogromny dom handlowy, którego ajentami byli księża, ajentami do tego przebiegłymi, chciwymi, zachłannymi ajentami robiącymi interesa dla pana Boga, a ze szkodą wierzących biedaków. Wiedział wprawdzie dobrze, że księża czynią wiele dobrego, szczególnie dla najbiedniejszych, chorych, umierających, że pocieszają, radzą, podtrzymują — ale że w miarę swoich zasobów, w zamian za białe pieniążki pięknie błyszczące srebro, opłacające sakramenta, msze, rady, protekcye, przebaczenie grzechów lub ich pobłażanie, czyściec albo raj w miarę bogactw i szczodrości grześników.
Ksiądz Raffin który znał swych ludzi nie obrażał się nigdy, roześmiał się.
Dobrze mój drogi opowiem mu tę małą historyjkę, ale ty chłopcze musisz przyjść na to kazanie.
Cezar położył rękę jak do przysięgi:
Przysięgam że przyjdę, jeśli ksiądz proboszcz dla mnie to zrobi.
Zatem dobrze. A kiedyż ja mogę się z twoim ojcem zobaczyć?
Im wcześniej, tem lepiej, zaraz — jeśli łaska.
Będę za pół godziny, — przyjdę po wieczerzy.
Za pół godziny!
Strona:Guy de Maupassant-Wybór pism (1914).djvu/015
Ta strona została uwierzytelniona.