cko Celestyny siedzące na kolanach jednej z kobiet. Jedząc dalej nie spuszczał już z oka tego malca, któremu jego niańka dawała czasem do ust po kawałeczku pieczeni. I więcej cierpiał ten starzec nad tymi kilkoma kęsami, które zessało to dziecko, aniżeli nad tem wszystkiem co połykali drudzy.
Uczta trwała do wieczora a potem każdy wrócił do swojego domu.
Cezar podniósł swojego ojca:
Chodźmy ojcze, trzeba wracać.
I pomógł mu wziąć do ręki jego dwie laski, Celestyna wzięła na rękę swoje dziecko i poszli powoli, wśród nocy, którą rozjaśniała biel śniegu. Stary kaleka w trzech czwartych pijany i przez to jeszcze bardziej przykry, upierał się ażeby iść powoli. Kilka razy nawet usiadł w tej myśli że może jego synowa się zaziębi, i stękał i jęczał nic zresztą nie mówiąc i w ten sposób objawiał swoje rzekome cierpienie.
Za powrotem do domu, wylazł natychmiast na swój strych, podczas gdy Cezar ustawiał łóżko dla dziecka w pobliżu niszy, w której wraz z żoną miał się położyć na spoczynek.
Młodzi małżonkowie, długo jeszcze w noc słyszeli jak stary przewracał się na swojem posłaniu ze słomy. Słyszeli nawet jak kilkakrotnie głośno mówił, jakby przez sen, czyto jakby mimo woli pozwolił głośno wyrwać się swojej myśli, nie mogąc jej stłumić w sobie pod wrażeniem wielkiej przykrości.
Strona:Guy de Maupassant-Wybór pism (1914).djvu/027
Ta strona została uwierzytelniona.