z tego kłopotu, to Wiktor Lecoq, ojciec jej dziecka. Był dzielnym robotnikiem rozumiejącym się na sprawach gospodarskich. Z odrobiną pieniędzy w kieszeni jaką miał, mógł się stać dla niej doskonałą pomocą.
Wiedziała o tem wszystkiem jeszcze z czasu kiedy pracował u jej rodziców.
Jednego dnia zatem zobaczywszy go przejeżdżającego mimo jej chaty z furą nawozu, wyszła ku niemu. Kiedy ją spostrzegł zatrzymał konie, ona zaś odezwała się do niego tak, jak gdyby nie widziała go dopiero od wczoraj.
Dzień dobry Wiktor, jakże ci się powodzi?
Dobrze, jak zwykłe, odpowiedział. A tobie?
A, mnie szłoby nie źle gdybym nie była sama w domu, mam masę kłopotów ze względu na pola.
Rozmawiali wówczas długo oparci o koło ciężkiego wozu. Mężczyzna kilka razy pocierał czoło pod czapką i namyślał się, podczas gdy ona, zarumieniona mówiła z zapałem, przedstawiała mu swoje argumenta i kombinacye i swoje projekta na przyszłość. W końcu on odpowiedział:
Tak, może to i będzie dobrze.
Ona podała mu rękę, jak to czynią wieśniacy przy zawarciu umowy i zapytała jeszcze:
A zatem to ułożone?
Tak, ułożone, odpowiedział i ścisnął podaną mu rękę.
A zatem do niedzieli?
Tak, do niedzieli.
Bądź zdrów Wiktor.
Strona:Guy de Maupassant-Wybór pism (1914).djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.