Strona:Guy de Maupassant-Wybór pism (1914).djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

szczęśliwy? Sprawia ci zmartwienia w dzień i w nocy. Ale jak? — Przez co?
Głosem słabym, jakby się spowiadał z jakiejś zbrodni, wyjąkał: Nie, to ja ją kocham zanadto.
Osłupiałem wobec tego brutalnego wyznania. Potem, wybuchłem śmiechem, wreszcie zapytałem: — Zdaje mi się, że przecież... że przecież... mógłbyś — kochać ją mniej.
Twarz jego przyoblekła się dawną bladością. Zdecydował się w końcu mówić ze mną otwarcie, tak jak dawniej.
— Nie, nie mogę. I z tego umieram. Sam wiem o tem. Sam siebie zabijam. Przeraża mnie to. Są dnie, w które tak jak dzisiaj mam ochotę pójść sobie zupełnie, uciec na koniec świata, ażeby żyć, żyć długo. Później jednak, gdy wieczór nadchodzi, wracam do domu mimowoli, wstępuję zwolna na schody, dzwonię. — Ona już jest w domu, siedzi w fotelu i mówi mi: przychodzisz tak późno ... Całuję ją na przywitanie. Potem siadamy do stołu. Podczas obiadu ja myślę wciąż: zaraz po obiedzie wyjdę i siądę na pociąg i pojadę sam nie wiem dokąd. Ale za powrotem do salonu czuję się tak zmęczonym, że nie mam odwagi ani się ruszyć. Zostaję. A potem, — a potem ulegnę zawsze.
Nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. On to spostrzegł i odezwał się: Ty się śmiejesz, ale zapewniam cię, że to jest straszne.
— Dlaczego, odrzekłem nie uprzedzisz twojej żony? Niechcąc być potworem, zrozumie cię.