cierpiał okrutnie — tem bardziej, że nie był już sam wolnym. Odwiedzał mię i płakał i skarżył się przedemną, — a mną targał ból. Został moim przyjacielem. Byłoby zapewne lepiej, gdybym go była wcale nie widziała i nie przyjmowała u siebie.
Co pan chce? Byłam samotna, tak smutna, tak samotna, tak zrozpaczona!... I kochałam go jeszcze. — Jak się to czasem cierpieć musi!
Nie miałam nikogo na świecie tylko jego, moi rodzice bowiem już nie żyli. On odwiedzał mnie często, całe wieczory spędzał ze mną. Nie powinnam mu była pozwalać przychodzić tak często, skoro był żonatym. — Nie miałam jednak siły przeszkodzić temu.
Cóż panu powiem?... Stał się moim kochankiem! — Jak się to stało? — Czy ja wiem sama? Czy to można wiedzieć?
Czy wierzy pan, że może być inaczej, gdy dwie ludzkie istoty pociąga do siebie ta siła nieodparta wzajemnej miłości? — Czy wierzy pan, że można ciągle walczyć, ciągle odmawiać tego, o co prosi, błaga ze łzami, słowy wzburzonemi, na kolanach, z namiętnem uniesieniem, człowiek, którego się ubóstwia, któregoby się chciało widzieć szczęśliwym, któregoby się chciało obsypać wszelkiemi możliwemi radościami?... Czy można było się wyrzec tego ze względu na honor świata? Jakiejże siły by potrzeba, jakiegoż wyrzeczenia się i rezygnacyi szczęścia, jakiegoż egoizmu uczciwości, nie prawdaż?...
Strona:Guy de Maupassant-Wybór pism (1914).djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.