Strona:Guy de Maupassant-Wybór pism (1914).djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.

on zaś złożył na moich ustach długi pocałunek szczęścia.
Nagle, lekki hałas jakby szelest, jakby nic zresztą, jakby dziwne uczucie obecności kogoś więcej prócz nas dwojga w pokoju, wstrząsnął nami i spowodował że mimowoli oglądnęliśmy się za siebie.
Mój syn, Jan, stał pobladły, zdumiony i patrzał na nas.
Była to straszna chwila naszego szaleństwa. Ja, cofnęłam się, wyciągając ręce w stronę mojego syna jakby błagalnie, lecz już go nie było — wyszedł...
Oboje staliśmy naprzeciw siebie, przerażeni, niezdolni przemówić ani słowa. Ja, rzuciłam się na fotel i miałam pragnienie, silne a niezrozumiałe pragnienie uciec gdzieś, zniknąć na zawsze. Później konwulsyjne łkanie szarpało mą piersią i płakałam wstrząsana spazmami, z duszą rozdartą, z nerwami rozstrojonemi tym przerażającym wstydem, który spada na serce matki w chwilach podobnych.
Och, mój przyjaciel, stał przedemną równie przestraszony, nie śmiąc ani zbliżyć się do mnie, ani przemówić, ani mnie dotknąć w obawie, że dziecię powróci. — Wreszcie przemówił:
Pójdę, poszukam go... powiem mu... żeby zrozumiał... trzeba wreszcie, żebym go zobaczył ... żeby się dowiedział...
I wyszedł.
Czekałam... Czekałam... oszalała, drżąc na