Strona:Guy de Maupassant-Wybór pism (1914).djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

się po ziemi. Minąłem ich i o mało nie potknąłem się o konia leżącego na drodze. Zadziwiony zatrzymałem się i spostrzegłem przed sobą brykę, raczej domek na kołach, jeden z tych wózków linoskoków i kramarzy, którzy jeżdżą z jarmarku na jarmark.
Ztamtąd to wychodziły owe krzyki, straszne, bezustanne. Że jednak wejście było z drugiej strony, obszedłem brykę, wyszedłem[1] szybko po trzech drewnianych stopniach, gotowy wpaść na złoczyńcę.
To jednak co spostrzegłem, wydało mi się tak dziwnem, że z początku pojąć nie mogłem. Jakiś mężczyzna klęczał przed łóżkiem, stojącem w tem pudle, jakby się modlił, podczas gdy na łóżku leżała jakaś postać, trudna do rozpoznania, w połowie naga, okręcona, która rzucała się i krzyczała.
Zrozumiałem wreszcie, że to była rodząca kobieta.
Mężczyzna, jakiś szalony marsylczyk, spostrzegłszy mię, począł mię błagać by ją ratować, obiecując mi wśród potoków niezliczonych obietnic, nieprawdopodobną wdzięczność. Nigdy nie widziałem przedtem porodu, nie pomagałem nigdy przy takim wypadku żadnemu stworzeniu, ani suce, ani kotce, i oświadczyłem mu to odrazu, spoglądając z przerażeniem na ową krzyczącą na łóżku istotę.

Odzyskawszy po chwili zimną krew, zapytałem przygnębionego człowieka, dlaczego nie je-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; prawdopodobnie powinno tu być — wszedłem lub weszedłem.