sam służący, który mię właśnie wołał, oznajmił mi w mym gabinecie do palenia, gdzie spoczywałem po obiedzie: „Ta cyganka, z roku poprzedniego, przybyła podziękować panu.
Kazałem ją wprowadzić i zdziwiony spostrzegłem z nią, wysmukłego, wielkiego blondyna, mieszkańca północy, który pozdrowiwszy mię przemówił imieniem tej nowej wspólności. Dowiedziawszy się o mojej względem panny Elwiry dobroci, nie mógł ominąć tej rocznicy bez oświadczenia mi ich wspólnych podziękowań, w dowód wdzięczności.
Ofiarowałem im swoją gościnność, zapraszając ich na kolacyę i na noc. Nazajutrz odjechali.
Otóż, ta biedna kobieta, powraca co roku, w tę samą datę ze swojem dzieckiem, śliczną dziewczynką i — za każdym razem z innym mężczyzną. Jeden tylko, jakiś owergijczyk, zjawił się przez dwa lata dwukrotnie. Mała dziewczynka nazywa ich po kolei ojcem.
Przybywszy do zamku, spostrzegliśmy, stojące przed gankiem trzy cienie, nas oczekujące.
Cień najwyższy zbliżył się z zamaszystym ukłonem:
— Panie hrabio, przybyliśmy dzisiaj, oświadczyć panu naszą wdzięczność, — pan wie za co...
Był to znowu jakiś belgijczyk!
Po nim wyrecytowała mała, przygotowana już widocznie z góry, komplementa.
Ja, udając niewinnego, odciągnąłem na bok pannę Elwirę i po kilku słowach zapytałem ją:
Strona:Guy de Maupassant-Wybór pism (1914).djvu/072
Ta strona została uwierzytelniona.