Gabryela spostrzegłszy moje zakłopotanie nic nie uczyniła ażeby mi dodać otuchy... przeciwnie. — Z miną nieco obojętną zapytała mnie:
— Czy codziennie jesteś tak dowcipnym?
Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć:
— Słuchaj, jesteś nieznośną.
Wtedy ona zaczęła się śmiać, śmiechem nieumiarkowanym, zdenerwowanym, ironicznym.
Coprawda, miałem głupią minę i sam nie wiedziałem co robić.
Od czasu do czasu, między jednym wybuchem śmiechu a drugim, mówiła do mnie dusząc się ze śmiechu:
— No, dalej... odwagi... tylko trochę energii... mój drogi przyjacielu.
Potem zaczęła się śmiać tak szalenie, że prawie spazmatycznie.
Ja w końcu byłem tak zdenerwowany, tak wściekły na nią i na siebie, że czułem, iż gotów jestem ją uderzyć, jeśli natychmiast nie wyjdę.
Wyskoczyłem wściekły z łóżka i nic nie mówiąc ubierać się począłem.
Ona uspokoiła się nagle i zrozumiawszy, że jestem zagniewany, zapytała.
Cóż ty robisz? Gdzież ty się wybierasz?
Nic nie odpowiedziałem. Wyszedłem na ulicę. Miałem ochotę zabić kogoś, zemścić się, popełnić jakie szaleństwo. Szedłem wielkiemi krokami przed siebie, gdy nagle myśl pójścia do domu publicznego, wpadła mi do głowy.
Strona:Guy de Maupassant-Wybór pism (1914).djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.