Strona:Guy de Maupassant-Wybór pism (1914).djvu/091

Ta strona została uwierzytelniona.

kryjącym ich sekretne wdzięki. Dwa rzeźbione amorki podtrzymywały numer domu.
Odezwałem się do skarbnika:
To tutaj się udaję.
Podałem mu rękę na pożegnanie. Zauważyłem, że zrobił nagły, dziwny ruch, nic jednak nie rzekł i uścisnął moją wyciągniętą rękę.
Zadzwoniłem. Zjawiła się służąca, zapytałem ją:
Czy tu mieszka pan Patience?
Tutaj proszę pana... Czy z nim samym pragnie się pan zobaczyć?
Ależ, tak.
Przedsionek był podobnie ozdobiony jakiemiś malowidłami pędzla widocznie miejscowego artysty. Pod palmami, w różowem oświetleniu ściskał się Paweł z Wirginią. Wschodnia a obrzydliwa latarnia zwieszała się z sufitu. Kilkoro drzwi zasłaniały jaskrawe kotary.
Ale to co przedewszystkiem mnie uderzało, to jakiś dziwny zapach. Zapach dławiący i przesycony różnemi perfumami, przypominający puder ryżowy i pleśń piwniczną. Zapach, niedający się określić w tej ciężkiej atmosferze, przygniatający jak para w łaźni, zmięszana z potem ciał ludzkich. Szedłem za służącą po marmurowych schodach, nakrytych dywanem w stylu wschodnim i wszedłem wreszcie do zbytkownie urządzonego salonu.
Pozostawiony sam sobie rozglądałem się wokoło.
Salon był bogato umeblowany, ale z pre-