szem mieście, o jakim przedmiocie do kupna, mogącym im przypaść do gustu.
Ludzie najlepszego towarzystwa zgłaszali się do niego w chwilowych kłopotach, czyto, żeby uzyskać pieniądze na grę, czyto żeby dług jaki zapłacić, by sprzedać jaki obraz, jaką kosztowność familijną, obicie, nawet konia, lub jaką posiadłość w chwili jakiej przykrej katastrofy.
Twierdzono, że nie odmawiał nigdy swoich usług, o ile przewidywał nadzieję zysku.
Był wzrostu wysokiego, szczupły, łysy, nadzwyczaj elegancki. Słodki jego głos, znaczący, miał szczególny urok, jakiś kuszący urok, który nadawał tym rzeczom jakąś specyalną wartość. Gdy trzymał w swoich palcach jakieś cacko, obracał je, odwracał, patrzał na nie z taką zręcznością, dokładnością, elegancyą i zamiłowaniem, że przedmiot ten zdawał się zyskiwać zaraz na piękności jak gdyby przeistoczony jego dotknięciem i spojrzeniem. I oceniało się je zaraz o wiele drożej aniżeli przedtem, zanim z gablotki dostało się w jego ręce.
— A pański Chrystus, rzekł Boisrené, ten piękny Chrystus z czasów Renessansów, którego pokazywałeś mi pan zeszłego roku?
Mężczyzna uśmiechnął się i rzekł:
— Jest sprzedany i to w bardzo dziwny sposób. Prawdziwie paryska historya. Chcesz pan, żebym mu ją opowiedział?
— Ależ z przyjemnością.
— Czy zna pan baronową Samoris!
Strona:Guy de Maupassant-Wybór pism (1914).djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.