Strona:Guy de Maupassant-Wybór pism (1914).djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

i pół, wrócisz na pokład Jean-Guiton i jeszcze tego samego wieczoru wysadzi on cię na wybrzeże La Rochelle.
Podziękowałem kapitanowi i udałem się na przód łodzi i spoglądałem na małe miasteczko Saint-Martin, ku któremu szybko zbliżaliśmy się. Podobne ono było do tych wszystkich miniaturowych portów, które są stolicami wysepek rozsianych wzdłuż stałego lądu. Byłato właściwie wielka wieś rybacka, jedną nogą w morzu a drugą na lądzie, żyjąca rybami i ptactwem, jarzyną i ostrygami, rzodkiewką i ślimakami. Sama wyspa jest niską, mało uprawną, zdawała się atoli być bardzo zaludnioną. Nie zapuściłem się jednak w głąb wyspy.
Po śniadaniu przeszedłem mały przylądek, a że morze opadało gwałtownie szedłem przez piaski w kierunku owej czarnej skały, którą widziałem ponad wodą, tam daleko.
Szedłem prędko po tej żółtej płaszczyźnie, elastycznej jak ciało, które zdawało się pocić pod mojemi nogami. Morze przed chwilą było tu jeszcze, teraz widziałem je daleko uciekające w mgnieniu oka, tak że nie rozróżniałem więcej linii dzielącej piasek od oceanu. Zdawało mi się jak gdybym był obecny przy jakiemś zjawisku czarodziejskiem i gigantycznem. Atlantyk był przedemną jeszcze przed chwilą i znikł potem na piasczystej płaszczyźnie, a ja szedłem teraz pustynią. Jedynie wrażenia, oddechu słonej wody pozostały naokoło mnie.