Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

że sumienie pozwoli ci przebaczyć mi. Gdyby atoli w określonym terminie ktoś popełnił istotnie wielką zbrodnię, przybiegniesz niewątpliwie, żądając wyjawienia czynu. Oczywiście odmówię odpowiedzi, ty zaś uznasz to za wyznanie i z obawy wspólnictwa pospieszysz zdradzić całą rzecz.
— Drogi Bobie! Czuję urazę naprawdę! Niesądziłem, że mi ufasz tak mało.
— Nie gniewaj się, stary przyjacielu. Pamiętaj, że przed kilku dopiero minutami ostrzegałeś, że mnie naciągniesz w przyszłości. My, artyści zbrodni, musimy być przygotowani na każdy obrót sprawy.
— Powiedziałem to bez namysłu i nie serjo.
— O nie! Mówiłeś z namysłem i całkiem serjo. Ale nie biorę ci tego za złe. Masz wszelkie prawo zeznać wszystko o zakładzie, skoro uczujesz wyrzuty sumienia. Najlepiej będzie, gdy się na to przysposobię. Ale istnieje jeszcze jedna możliwość odkrycia. No zgadnij jaka?
— Nie wiem, chyba własne zeznanie twoje.
— Nie! Chociaż i to mogłoby wchodzić w grę. Czyś słyszał, że ktoś chrapie?
— Nie.
— Posłuchajże... teraz? Jest to raczej ciężki oddech, nie chrapanie. Człowiek ten znajduje się w drugim przedziale, od nas licząc. Odgadujesz teraz, co mam na myśli?
— Wyznaję, że nie mam kwalifikacji na detektywa.
— Ależ, mój drogi. Jeśli my to słyszymy, to ktoś będący w przedziale sąsiednim mógł nas doskonale podsłuchać!
Barnes musiał podziwiać tego człowieka, liczącego się ze wszystkiemi możliwościami.
— Ależ! Wszyscy śpią głęboko!