Pociąg zbliżał się do Stamfordu, gdy Barnes usłyszał, że nadchodzi konduktor. Człowiek ten czynił tajemnicze gesty, z których domyślił się detektyw, że go wzywa.
— Wszakże wczoraj, wskakując do pociągu, wymienił pan swe nazwisko, Barnes? — spytał konduktor.
— Tak jest i cóż dalej?
— Czy pan jest detektywem Barnesem?
— Czemuż pan pyta?
— Dlatego, że jeśli pan jest detektywem, kierownik pociągu chciałby z panem pomówić. W ciągu nocy popełniono wielką kradzież w pociągu.
— Do djabła!
— Tak! Fatalna historja. Ale proszę przejść ze mną do drugiego wozu.
— Zaraz idę.
Barnes podszedł cicho do przedziału ósmego i zajrzał, rozchylając ostrożnie firanki. Patrzył dobrą chwilę uważnie. Leżało dwu mężczyzn, śpiących niezaprzeczalnie głęboko. Uspokojony, że może na chwilę opuścić swój posterunek, udał się za konduktorem do sąsiedniego wozu, gdzie nań czekał kierownik.