Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.

— Drogi panie, — odparł — rozumiem, że jest to pańskim obowiązkiem i nie mam urazy osobiście, mimo to jednak odmawiam całkiem stanowczo.
— Odmawia pan? — wykrzyknęli wszyscy obecni i trudno było powiedzieć, kto uczuł największe zdziwienie. Pobladły Randolph oparł się o ścianę, a Barnes był podniecony.
— To wygląda na zeznanie, wobec tego, że wszyscy zezwolili na rewizję! — powiedział.
Odpowiedź Mitchela była bardziej jeszcze zdumiewająca, niż poprzednia odmowa.
— Ach tak? To zmienia rzecz! — powiedział. — Jeśli wszyscy podróżni podlegli rewizji i ja to uczynię.
Potem rozebrał się bez dalszych ceregieli. Ale, w ubraniu jego, ani też w przyniesionych torbach podróżnych obu panów niczego nie znaleziono. Kierownik pociągu spojrzał bezradnie na detektywa, ale Barnes patrzył w okno.
— Jesteśmy na dworcu centralnym! — rzekł Mitchel. — Czy wolno wysiąść?
Kierownik pociągu skinął potakująco, a obaj przyjaciele oddalili się drzwiami na końcu wagonu.
Zaledwo znikli, zerwał się Barnes i dopadłszy drzwi przeciwległych, wyskoczył na peron, podczas gdy pociąg zajeżdżał powoli. Przystąpił żywo do człowieka, który zdawał się go oczekiwać, wyrzekł cicho słów kilka, poczem obaj wrócili do pociągu. Po chwili wyszła okradziona dama, a gdy opuściła budynek stacyjny, towarzysz Barnesa szedł za nią krok w krok. Detektyw zamierzał także odejść, gdy nagle uczuł, że ktoś dotknął jego ramienia, a obróciwszy się, zobaczył Mitchela.