Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

Przeczytawszy rano sprawozdanie Wilsona, jął targać, rozczarowany, wąsy. Trzy razy przebiegł oczyma pismo, potem potargał je w drobne kawałki i wyrzucił oknem, a wiatr uniósł strzępy.
O wpół do ósmej wszedł Barnes do domu przy ulicy trzydziestej i odczytał nazwiska umieszczone nad skrzynkami listowemi. Żadne nie wskazywało poszukiwanej osoby. Na mieszkaniu nr. 5 nie było biletu, a Barnes wspomniał relację Wilsona o zgaśnięciu światła na piątem piętrze, z czego wynikało, że było zamieszkane.
Chcąc tam dojść, uciekł się do podstępu, jakiego używają często włamywacze. Zszedł na dół i zadzwonił na pierwsze piętro. Drzwi otwarły się bez szelestu. Wszedł schodami i jawiącej się służącej powiedział, że zadzwonił przez pomyłkę. Potem jął wstępować na piąte piętro. Zadzwonił do mieszkania. Mógł odrazu zadzwonić w hallu na to piętro, ale nie chciał zdradzić w ten sposób swej bytności, by ktoś, mający w tem interes, nie oddalił się niepostrzeżenie.
Czekał kilka minut daremnie, a powtórne dzwonienie miało ten sam wynik. Nikt się nie zjawiał. Barnes pocisnął bez szelestu klamkę. Ku jego wielkiemu zdziwieniu drzwi ustąpiły. Wszedł, a drzwi zamknęły się za nim. Sądził zrazu, że wtargnął do pustego mieszkania, ale zaraz spostrzegł wkońcu kurytarza otwarte drzwi umeblowanego pokoju. Po pewnem wahaniu, podszedł tam cicho — nie było nikogo. Wrócił ostrożnie do wchodu i przekręcił klucz w zamku, schował go w kieszeń i wszedł do pokoju. Był umeblowany gustownie. Okna wychodziły na ulicę, a pomiędzy niemi stało zgrabne biurko, otwarte, jakby go niedawno używano. Spostrzegł na niem lampę, której światło, jak opiewała re-