Siedemnastoletnia Dora stanowiła przeciwieństwo zupełne. Była prosta, miła, podatna na wrażenia, piękna, kochała szczerze matkę, a ubóstwiała wprost siostrę, której nadała miano „królowej.“
Rankiem tego dnia, kiedy Barnes złożył tak wczesną wizytę Mitchelowi, siedziały siostry w bogato urządzonym salonie.
— Czy wiesz, królowo, o czem myślałam poważnie wczoraj?
— Poważnie? Ty, to niemożliwe — odparła Emilja, gładząc piękny policzek dziewczęcia. — Mała szelmo, poważną być nie możesz, mimo największego wysiłku.
— Tak sądzisz? Słuchaj, poproszę Boba...
— Boba?
— To znaczy, pana Mitchela... Powiedziałam mu wczoraj, że go będę odtąd zwała Bobem, a on pocałowawszy mnie, rzekł: Zgoda!
— Bezwstydna dziewczyno! Pocałował cię, a to mi się podoba...
— I mnie także bardzo się spodobało, ale nie bądź gniewna, bo wiesz, że to, co Bob mówi, jest prawem. Czujesz przed nim strach taki, jak... powiedzmy... inni mężczyźni przed tobą! Ale chciałam ci powiedzieć, że Bob zabierze mnie do teatru, gdy pójdziecie tam znowu razem. Cóż ty na to?
— Jakto? Myśl znakomita. Kochana siostrzyczko, zawsze jestem rada zrobić ci przyjemność.
— Kochana, śliczna królowo moja! — wykrzyknęła Dora i skoczywszy jej na kolana, jęła okrywać twarz pocałunkami. Gdy napad minął, spytała nieśmiało:
— Czy mogę coś wyznać, królowo?
Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.