Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wie pan, — odparł, odzyskując szybko spokój — dużo na tem myślałem. Postąpiłbym naturalnie bardzo niezręcznie, ale coś mi wpadło do głowy.
— Sposób ukrycia klejnotów, tak by ich podczas rewizji nie znaleziono, albo umieszczenia ich w miejscu, z którego mógłbyś je pan zabrać?
— To właśnie sądzę. Może się mylę, atoli planik swój uważam za niezły. Dzienniki podały, że klejnoty są to nieoprawne kamienie. Otóż powciskałbym je w mydło umywalni. Nikt nie byłby ich tam szukał napewno, a nawet w razie znalezienia, nie padłoby na mnie podejrzenie. Potem zabrałbym mydło, wraz z klejnotami.
— Bardzoś się pan przeliczył.
— Jakto?
— Pana zrewidowano pierwszego, ja zaś śledziłem, gdyś pan opuszczał dworzec. Wracać najbliższym pociągiem nowojorskim i szukać w wagonie zestawionym na tor boczny, gdzie go czyszczono, to rzecz bardzo trudna. A choćby i tak, nie dopiąłbyś pan celu swego, bowiem kazałem zabrać wszystkie mydła i dać świeże.
Uśmiech na ustach Mitchela był dowodem, że słucha, a ostrożność detektywa bawi go.
— Ano, widzi pan, — rzekł Francuz wzruszając ramionami — nie mam kwalifikacji na rzezimieszka, a pozatem była jeszcze torebka, której nie mogłem przecież wcisnąć w mydło.
— Złodziej mógł ją wyrzucić oknem.
— Mr. Barnes, — rzekł Thauret, patrząc bystro i trochę niespokojnie — pamiętasz pan, widzę o wszyskiem. Czy jednak zdaniem pańskiem, złoczyńca ukrył klejnoty w pociągu?
— Ukrył je poza pociągiem! — powiedział Barnes szybko i spostrzegł z wielkiem zadowole-