Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

nie zniechęcony, gdyż pragnął zdobyć objaśnienie, dlaczego obaj drgnęli na wzmiankę o ukryciu klejnotów poza pociągiem.
Mitchel poklepał Barnesa poufale po ramieniu i ozwał się:
— Nie bierz pan sobie tego zbytnio do serca. Upierając się przy jednej z hipotez, zatracisz pan napewno okazaną tyle razy zręczność. Sądzę, że sam mógłbym panu służyć czemś lepszem.
— Proszę mnie nie uważać za zupełnego głupca! Jeśli przypuszczenie moje wydaje się niesmaczne, nie wynika stąd jeszcze, by miało być jedynem. Detektyw musi rzecz ujmować z różnych punktów widzenia i założę się, że znam teorję pańską.
— Zgoda, przyjmuję zakład! Napiszę na kartce przypuszczenie moje, a jeślibyś pan odgadł, winien jestem dobrą kolację.
Nakreśliwszy słów kilka, podał kartkę Dorze.
— Sądzisz pan, że złodziej oddał poprostu torebkę pomocnikowi swemu na stacji umówionej?
— Brawo! — wykrzyknęła Dora. — Jesteś pan istotnie wielkim detektywem. To samo jest tutaj napisane. Zakład wygrany!
— Mr. Barnes, czy chcesz pan wygrać jeszcze jeden zakład? — rzekł Francuz, podkreślając każdą sylabę.
— Oczywiście! — odparł detektyw ostro.
— Zakładam się oto, że rozwikławszy kiedyś ten przypadek, dojdziesz pan do przekonania, iż żadne z tych przypuszczeń nie było słuszne.
— Nie mogę przyjąć tego zakładu, gdyż wiem doskonale, że nie wspomniano tu dotąd o metodzie prawdziwej złodzieja.
— Acha! Masz pan, widzę, jedną jeszcze hipotezę! — rzucił Thauret szyderczo niemal.