w Nowym Orleanie. Czy fakt ten miał jakieś znaczenie? Czy oboje znali się już w tem mieście?
— Skąd pan wie, że pochodzi z południa? — spytał Barnes.
— Ano, poznać to można z samego już akcentu. Chociaż nie przeczy, że stamtąd pochodzi, niechętnie wspomina ojczyznę swoją. Mam jakieś mgliste wrażenie, że kiedyś mi mówił, iż się urodził w Nowym Orleanie, ale ma przykre bardzo wspomnienia z tego miasta. Raz jeden, zresztą, tylko uczynił o tem wzmiankę.
— Chciałbym teraz, jeśli wolno, zadać pytanie, dotyczące innego człowieka i ciekawy jestem, czy go pan spotkał kiedy. Zwie się Thauret.
— Alfons Thauret? O tak, znam go, ale cierpieć nie mogę.
— Czemuż to?
— Sam nie wiem dobrze, a może to przesąd tylko. Tworzymy sobie często zbyt pospiesznie zdanie o danym człowieku, a jemu od pierwszej zaraz chwili niedowierzałem.
— Niedowierzał pan?
— Tak jest. Może się mylę i nie powinienbym panu tego opowiadać, ale uczynię to. Przed kilku tygodniami, kilku członków naszego klubu grało w wista, a wśród nich znalazł się także Thauret. Stawki były niewielkie, ale w każdym razie rozgrywano pewną kwotę. Thauret i partner jego mieli dziwne szczęście, a mnie wpadło w oko, że w sposób niezwykły, dotąd mi nieznany, miesza karty. Obaj z partnerem wygrali tego wieczoru, dwieście dolarów.
— Kim był partner jego?
— Nie wiem.
— Czy Mr. Mitchel był także obecny?
Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/089
Ta strona została uwierzytelniona.