Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak i podzielił zapatrywanie moje, że Thauret oszukuje. Widziałem zresztą także, iż czasem przegrywa, krzywdzę go tedy może.
— Mr. Randolph, jestem panu niezmiernie wdzięczny za pańskie wskazówki i zaręczam, że sprawi mi wielką przyjemność, jeśli się okaże bezwina pańskiego przyjaciela w tej całej sprawie.
Detektyw wstał, zaś Randolph pożegnał go, uważając to za znak zakończenia rozmowy. Gdy Barnes został sam, usiadł zpowrotem i jął dumać, czy ów nieznany partner wistowy był wspólnikiem Thaureta w kradzieży klejnotów, które potem złożył w gospodzie w New Hawen. Dlaczego to jednak uczynił, było nadal zagadką.
Niedługo potem wyszedł Barnes i dojechawszy koleją nadziemną do ulicy siedmdziesiątej szóstej, zadzwonił do małego domku, a służąca wpuściła go do skromnie urządzonego pokoiku. W kilka minut potem zjawiła się młoda, ładna dziewczyna. Zamienił z nią szeptem słów kilka, poczem dziewczyna znikła, ale wróciła niedługo, ubrana do wyjścia i oboje opuścili dom.
W cztery dni potem otrzymał Barnes list, zawierający tylko słowa: Przyjdź pan. To zdawało mu się jednak wystarczać, wyruszył zaraz na ulicę siedmdziesiątą szóstą i spotkał się z dziewczyną w skromnym pokoiku.
— No i cóż Miss, udało ci się?
— Oczywiście! — odparła. — Czyż mi się kiedy coś nie udało? Sądzę, że nie stawiasz mnie pan w jednym rzędzie z Wilsonem?
— Daj pokój Wilsonowi i opowiedz historję swoją.
— A więc. Opuściłeś mnie pan w Madison Square Parku. Siadłem na ławce, by obserwować Wilsona. Po dwu godzinach wyszedł z hotelu