Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/094

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ci co zawsze? Czy włączasz do nich Mr. Randolpha?
— Królowo, Mr. Randolph jest dla mnie zagadką. Wyobraź sobie, po tygodniu niewidzenia spotkałam go wczoraj w piątej avenue i... rzecz dziwna... gdyśmy byli niemal nos w nos, skręcił nagle w bocznicę.
— Nie widział cię pewnie, droga moja, inaczej byłby się odezwał, rad wielce ze sposobności.
— Jeśli mnie nie widział, musiał nagle zostać krótkowzrocznym, tyle tylko powiedzieć mogę.
Niedługo potem zaczęli napływać goście i rzeczywiście ścisk zapanował w całem mieszkaniu. Liczni wielbiciele otoczyli Dorę, która ze złośliwem rozradowaniem unikała zręcznie Randolpha, chcącego ją zwabić w jakiś zaciszny kącik, ale w taki sposób, by tego nikt nie zauważył. Przybył także Thauret, ale nie na długo. Porozmawiawszy z Emliją o rzeczach obojętnych, przecisnął się na dobrą chwilę w pobliże Dory. Pochlebstwa, słyszane już od innych panów, brzmiały w ustach jego zgoła odmiennie, jakby płynęły z serca i czyniły pewne wrażenie na niedoświadczonej dziewczynie. Po jego odejściu, dotarł wreszcie Randolph na upragnione miejsce, obok Dory.
— Miss Doro! — zaczął odrazu. — Nie pojmuję, jak pani może tolerować zaloty tak nikczemnego człowieka?
— Czy masz pan na myśli Mr. Thaureta, przyjaciela mego?
Położyła nacisk na wyraz: przyjaciel, by podrażnić Randolpha i udało jej się to doskonale.
— Nie jest to przyjaciel pani, ale swój jeno własny przyjaciel.
— Myśl ta nie jest zgoła nowością, gdyż mówi się to o wielu ludziach.