Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

— Całkiem serjo zwracam uwagę pani, Miss Doro, byś nie dozwoliła mu wciskać się do towarzystwa, a tem mniej w roli konkurenta.
— Wprawiasz mnie pan w zdumienie, Mr. Randolph, dotąd nie przyszło mi na myśl zgoła, by Mr. Thauret konkurował o mnie. Mogłabym powtórzyć wszystko, co mi powiedział, a nie potwierdziłoby to chyba zapatrywania pańskiego.
— W tem leży chytrość jego, właśnie. Jest kury na cztery nogi i wie, żen nie należy przedwcześnie mówić wyraźnie.
Rozsądny młodzieniec, który sądził, że przenika innych, nie wiedział, iż szkodzi bardzo u Dory sprawie własnej, wbijając jej w głowę rzeczy, o których nie myślała wcale jeszcze.
— Panie Randolph, — odrzekła — jesteś komiczny jak Don Kiszot, walczący z wiatrakami. Wyobrażasz sobie coś i udzielasz przestróg ojcowskich. Jest to, zaręczam, zbyteczne zgoła. Mr. Thauret nie uczynił nic takiego, jak pan przypuszcza.
— Mam nadzieję, że nie pogniewałem pani, gdyż wiadomo chyba pani, co mnie skłoniło do mówienia.
— Nie! Jestem widocznie zbyt ograniczona, by przeniknąć motywy innych ludzi.
— Czyż pani nie spostrzegła?...
— Co miałam spostrzec?
Spojrzała nań z taką otwartością, że się zmieszał. Miał teraz doskonałą sposobność do oświadczyn i uczyniłby to napewno, gdyby nie nadejście Mitchela. Na jego widok uprzytomnił sobie fatalną sytuację, gdyby wyszło na jaw, że przyjaciel jest zbrodniarzem. Dlatego zawahał się i utracił sposobność, która długo wrócić nie miała. Odpowiedział żartem i wyszedł za chwilę.