Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziwne kostjumy! — wykrzyknął Barnes zaskoczony.
— Pan Mitchel wpadł na ten pomysł, twierdząc że rozbójnicy będą wyglądali lepiej, niż nudne domina, plączące się pośród orjentalów.
— Dobrze, Mr. Rawlston! Tedy detektyw przybierze tym razem postać rozbójnika.
— Mr. Barnes, proszę przybyć wcześnie, byś był ubrany, zanim zaczną napływać goście. Na wypadek, gdyby panu wypadło mi coś powiedzieć, zawiadamiam, że będę odgrywał rolę sułtana.
Barnes odszedł bardzo zadowolony z wyniku wizyty, gdyż dowiedział się niejednego. Mitchel zamówił czterdzieści jednakich kostjumów dla czterdziestu osób. Jeśli miał w tem jakiś zamiar, dobrze będzie jeśli wśród nich znajdzie się detektyw. Było to dlań tem ważniejsze, że poznawszy już w całej pełni chytrość Mitchela, nie wątpił niemal, iż tenże wie o jego kostjumie Aladyna. Tedy nieobecność jego musiała stropić spiskowców. Detektyw nabrał bowiem przekonania, iż w rzeczach planowanych na ten wieczór wziąć miała większa ilość osób.
Około dziewiątej jęły zajeżdżać maski pod dom Mr. Van Rawlstona, który włożył frak dla przyjęcia gości, przybranych w długie, czarne płaszcze, zakrywające kostjumy. Przybyły wcześnie Barnes, w kostjumie rozbójnika, stał w przedsionku, gdzie mógł badać twarze gości, zdejmujących wobec gospodarza na chwilę maski. Pośród pierwszych byli Remsenowie w towarzystwie Randolpha, a zaraz potem przybył Thauret i podał Van Rawlstonowi list. Po przeczytaniu uścisnął gospodarz serdecznie dłoń gościa, ale nagle twarz jego przybrała wyraz niedowierzania i spojrzał na Barnesa, który jednak odwrócił się, nie bacząc