Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

w dalszą z nim rozmowę, podążył do Miss Remsen celem obserwowania, jak się zachowuje. Jeśli wiedziała zgóry, grała swą rolę świetnie, wyrzekając na niedołęstwo, które pozwoliło wślizgnąć się złodziejowi.
Podczas gdy Barnes dumał co ma czynić, ujrzał podchodzących do siebie Van Rawlstona i Thaureta.
— Jakże się to stało? Czemużeś pan nie przeszkodził?
— Próbowałem, ale nie powiodło się, niestety. Mr. Van Rawlston, proszę nie zapominać, że nie jestem wszystkowiedzącym. Podejrzewałem kradzież, nie mogłem jednak wiedzieć, jak wykonaną zostanie. W każdym razie byłem świadkiem czynu.
— Czemuż nie przytrzymałeś pan złodzieja?
— Chciałem to uczynić, ale ktoś stojący poza mną szarpnął mnie, potem zaś upadłem.
— Może go pan rozpoznasz po kostjumie?
— Jest to, niestety, wykluczone, był bowiem jednym z czterdziestu rozbójników i dobrze, zaiste, odegrał rolę swoją.
— To jest pan Barnes? — spytał Thauret. — Ach, miałem już dwa razy zaszczyt spotkania pana. Powiadasz pan, że złodziej miał kostjum rozbójnika? Interesuje mnie to, gdyż mam taki sam kostjum. Czemu nie każesz pan zrewidować wszystkich obecnych?
— Mowy być nie może o tego rodzaju obrażaniu gości moich. Nie zezwolę w domu swym na rewizję. Wolę raczej zapłacić za rubin.
— Zupełna racja! — potwierdził Barnes, patrząc ostro na Thaureta. — Jestem pewny, że nie dałoby to żadnego wyniku.