W ciągu najbliższych dwu tygodni zajmowały się dzienniki często sprawą kradzieży rubinu. Drwiono z policji, niezdolnej do przychwycenia złodzieja, a urzędnicy milczeli tajemniczo. Ale zainteresowanie przygasło zwolna, inna jakaś zbrodnia zajęła uwagę ogółu i zapomniano o klejnocie Miss Remsen.
Nie przestał o tem jednak myśleć Barnes. Dumał, dumał, łamał sobie głowę i coraz większą czuł pokusę pojechania do Nowego Orleanu, by jak to czynił już nieraz wobec różnych zagadek, „chwycić za drugi koniec nitki”. Nie miłą mu była konieczność opuszczenia terenu działalności głównych osób, w owych trzech zbrodniach, które miały dlań łączność niezaprzeczalną, mimo to jednak zadecydował uczynić pociągnięcie, które niewiele, coprawda, rokując nadziei, kładło przynajmniej kres nieznośnej bezczynności. W tym celu napisał list:
Mr. Artur Randolph.