Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

kazania listu pańskiego. Stąd nabrałem przekonania, że Barnes będzie na zabawie.
— Słusznie, był tam istotnie.
— Wiem o tem. Dowiedziawszy się, chciałem go trochę powodzić za nos i wziąłem jeden z kostjumów rozbójnickich, ponieważ zaś Ali Baba był niezbędny, poprosiłem Fishera, by przywdział ten kostjum. Oto cała historja.
— Dobrze. To wyjaśnienie zadowalnia mnie zupełnie i racz pan przebaczyć, że pytałem, ale nie mogłem zrozumieć sprawy, a mam prawo wiedzieć wszystko. A teraz radbym wiedzieć, gdzie pan był w chwili dokonania kradzieży? Czy widział pan to?
— Byłem prawdopodobnie gdzieś w pobliżu, ale nie widziałem nic. Barnes krzyknął nagle, że nastąpiła kradzież i kazał zdjąć maski. Za chwilę podszedłem do niego.
— Trzeba było zaproponować zrewidowanie obecnych, jak wtedy, w pociągu.
— Uczyniłem to, ale odmówił. Ówczesny rezultat nie był dlań zgoła ponętny.
Obaj wybuchli wesołym śmiechem, jakby ich radowało niepowodzenie detektywa.
— Zdaje się, Barnes miał podejrzenie, iż rubin zostanie skradziony tego wieczoru i zawiadomił Van Rawlstona o obecności złodziei pośród zaproszonych.
— Doprawdy? Dziwi mnie tedy, że mimo całej chytrości, nie zdołał schwytać winowajcy.
Znowu roześmiali się obaj, a Mitchel zaproponował, by poszli do klubu. Gdy dotarli na miejsce, zawiadomił odźwierny Mitchela, że jest Randolph i chce się z nim widzieć. Poszli tedy do salonu, a Randolph zbliżył się zaraz.
— Dobry wieczór! Chciałeś mnie widzieć?