że przez całe wieki nikt się przez te kamienie nie wzbogacił, gdyż sprzedać ich nie było sposobu, aż do czasu kiedy ten oto ja kupiłem w sposób jawny i uczciwy. Każdy posiadacz poprzedni kradł te klejnoty, a nawet mordował, przeto nie mógł się przyznać do własności. Drugą rzeczą szczególną jest, że nigdy nie udało się ukryć tych kamieni tak, by ich nie znaleziono. Przy największej nawet przezorności, zawsze jakiś złodziej kradł je w niedługim czasie.
— Jakież to zajmujące! — wykrzyknął Thauret. Powiedzże pan otwarcie, czy wierzysz na serjo, by kamienie te posiadały tajemną siłę, wiodącą na ich ślad?
— Nie wiem, chociaż tak jest podobno, a wypadki ostatnie zdają się to potwierdzać.
— Jakto?
— Zainteresowany zbieraniem dużych klejnotów, udałem się na policję po okradzeniu i zamordowaniu wiadomej Róży Mitchel. Pamiętacie panowie wszakże, iż klejnoty te odnaleziono bardzo szybko i że są w przechowaniu policji. Pozwolono mi obejrzeć je i oto jeden z rubinów tej kolekcji jest niezaprzeczalnie duplikatem mojego.
— Czy pan sądzi, że właśnie obecność tego kamienia spowodowała znalezienie torebki przez policję?
Thauret czekał z napięciem odpowiedzi, ale Mitchel wzruszył tylko ramionami, jednakowoż w sposób taki, że Barnes nabrał przekonania, iż tak sądzi. A może Thauret okazywał tyle zainteresowania dlatego, ponieważ skradł kamienie i słysząc tak dziwne wyjaśnienie odnalezienia, zdziwił się. Ale najbliższe zaraz słowa jego zdały się przeczyć temu.
Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.