— No, jakże? Wszakże żyłem z nią, zanim uciekła.
— Czy wiesz pan gdzie jest teraz?
— Nie! Niech ją wszyscy djabli...
— Wiedz pan, że zmarła, zostawiając 100.000 dolarów, po które nie zgłosił się dotąd nikt jeszcze.
Przybysz podskoczył, jakby po strzale, wlepił oczy w detektywa, potem gwizdnął zcicha, a na twarzy jego zjawił się złośliwy uśmieszek, który nie uszedł uwagi Barnesa.
— Czy to prawda? — spytał po chwili.
— Oczywiście. Kobieta nie żyje, a spuścizna znajduje się w miejscu, skąd mogę ją podjąć dla człowieka który mi udowodni prawa swoje.
— A któżby to mógł być?
Czekał chciwie odpowiedzi, a Barnes poznał, że zagrał atutem.
— Mr. Mitchel. Przybyłem w celu wyśledzenia go. Sądziłem, że spadkobierca zapłaci mi ładne honorarjum, w razie powodzenia. Myślałem, że znajdę męża zmarłej, który ma niezaprzeczalne prawo.
— Acha! — rzekł Mitchel, usiadł i zapadł w dumanie, a Barnes uznał, że lepiej czekać aż przemówi.
— Słuchaj pan, ile żądasz za dostarczenie pieniędzy? — spytał wkońcu przybyły.
— Nie mogę ich wcale dostarczyć! — odparł detektyw — zanim nie dostanę od pana dowodu, że jesteś mężem zmarłej.
— Wszakżem powiedział już, że żyłem z nią, dopóki nie uciekła...
— Tak, żyłeś pan... Ale czy wzięliście ślub, jak przystało?
— Oczywiście! Wszakże mówiłem już, że byłem jej mężem.
Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.