Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

świadczyło przeciw niemu i musiał przyznać, że niechęć do Francuza była przesądem. Ale niechęć ta wzrastała ciągle, tak że postanowił pomówić o tem z Mitchclem. Dokonał zamiaru tegoż jeszcze popołudnia, gdy salony Remsenów były pełne, a pośrodku grupy stał jego nieznośny rywal.
— Słuchajno! Nie rozumiem u licha, dlaczego ten Thauret został tak bliskim przyjacielem rodziny.
— Dora poznała go gdzieś i wprowadziła. Ale dlaczego?
— Dlaczego? Czy możesz o to pytać?
— Oczywiście, mogę i pytam raz jeszcze... dlaczego?
— Mój drogi, przyznaj, że albo jesteś ślepy jak kret, albo nie widzisz nikogo poza Miss Emilją. Młodszej siostrze zagraża niebezpieczeństwo.
— Nie, chłopcze! Mówiąc szczerze niema tu żadnego niebezpieczeństwa! Gdzież ono tkwi?
— Jakto? Przypuść, że zakochałaby się w nim i wzięła za męża...
— No i cóż dalej?
— Możesz, naprawdę, wystawić na próbę cierpliwość świętego. Przedziwnie spokojnie mówisz, niby o dobrem coup bilardowem, o możliwości, że dziecko to zmarnuje się dla kogoś, kto niczem nie jest.
— Drogi przyjacielu, udzielę ci dobrej rady. Człowiek zabiegający o rękę panny powinien przestrzegać dwu zasad, a zdaje mi się, naruszyłeś obie.
— Co masz na myśli?
— Zanim powiem, chce wiedzieć, czy radbyś sam zaślubić Dorę?
— To trochę szorstkie pytanie, ale oddając hołd prawdzie, odpowiem, że czułbym się niezmiernie szczęśliwym, mogąc pozyskać jej miłość.