Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

Usiłował znowu pochwycić jej dłoń, ale wywinęła się, stawiając nowe pytanie.
— O pieniądzach nie myślisz pan przytem?
— Panno Remsen, to obraza!
— Nie, nie! — rzuciła szybko. — To tylko nieporozumienie. Nie miałam na myśli pieniędzy swoich... Nie mogę tego wytłumaczyć, ale proszę o odpowiedź... Cóżbyś pan powiedział gdybym... jakże powiedzieć... gdybym uczyniła coś, coby pana kosztowało dużo, dużo pieniędzy?
— Rozumiem! Chce pani powiedzieć przezto, że jesteś rozrzutna. Proszę nie myśleć o tem. Może pani wydawać wedle woli, nie użalę się na to nigdy.
Sprawiło jej to wyraźnie ulgę wielką. Milcząc przez chwilę, wodziła oczyma wokoło, a Randolph śledzący kierunek spostrzegł, że patrzy na Thaureta. Drgnąwszy pod wpływem zazdrości, chciał mówić, gdy zwróciła się doń znowu.
— Proszę o mnie źle nie myśleć i nie gniewać się, — rzekła, powstrzymując wzburzenie. — Jest coś, czego nie mogę panu wyjaśnić, lecz pewną jestem, że po wyjaśnieniu nie wziąłbyś mi pan tego za złe. Aż do czasu pełnego zaufania, odpowiedzi dać nie jestem w możności. Czy pan zaczeka? — zakończyła prosząco.
— Jak długo? — spytał gniewnie i podejrzewając, że to, czego mu wyjawić nie może, stoi w związku z Thauretem.
— Czy zgodziłby się pan zaczekać na prośbę moją, powiedzmy... do Nowego Roku?
— Bardzo to długo, ale jeśli taka wola pani, poddać się muszę.
— Bardzo panu dziękuję!
Tyle tylko powiedziała, ale on wyczuł ton radosnego uniesienia w jej głosie. Łzy napełniły