Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

wraz z otoczeniem. Ale u drzwi stał służący, broniąc wstępu. Tymczasem poza drzwiami rozgrywała się scena krótka, ale gwałtowna. W chwili kiedy pan młody wraz ze świtą miał wejść do kościoła, zajechał pod zakrystję w szaleńczym pędzie pojazd, z którego wyskoczył Barnes.
— Bogu dzięki, nie zapóźno jeszcze! — wykrzyknął ku wielkiemu zdumieniu zebranych.
— Czyś pan całkiem pewny ? — spytał Mitchel z urągliwym spokojem.
— Przybyłem, by przeszkodzić temu małżeństwu! — oświadczył wzburzony detektyw.
— Chyba opóźnić je! I czynisz pan to rzeczywiście. Powinienbym być właściwie już u boku czekającej przed ołtarzem narzeczonej.
— Powiadam, że chcę przeszkodzić temu małżeństwu!
— Panie Barnes, nie mam czasu do stracenia i nie chciałbym także mówić tutaj zbyt otwarcie. Masz pan sądzę powody stawiania przeszkód małżeństwu memu, nieprawdaż?
— Już to powiedziałem przecież.
— Jeśli panu udowodnię, że przez przeszkodzenie ślubowi, nie osiągniesz swego celu, czy odstąpisz pan od zamiaru?
— Naturalnie, ale to jest niemożliwe!
— Wszystko jest możliwe! Przeczytajże pan to!
Dobył papier i podał Barnesowi, który przeczytał spiesznie.
— To haniebne! — wykrzyknął podnosząc oczy.
— Mr. Barnes, przyrzekłeś pan nie mieszać się narazie w moją sprawę. Jeśli za dwie godziny przybędziesz pan do mego mieszkania, gotów będę odpowiedzieć na wszystkie pytania, oraz zaspokoić inne pretensje. Znasz mnie pan dosta-