Strona:Guzik z kamei (Rodriques Ottolengui).djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

obrazić moje zdumienie, gdy stojąc przy kasie ujrzałem jakąś kobietę, która przechodziła tuż obok z torebką moją. Pomyłka była wykluczona, bowiem torebka była niezwykła co do kształtu i barwy, jak to już zaznaczyłem. Wiedziałem, oczywiście, niezwłocznie, że mnie okradziono. Próżną stratą czasu było wracać do hotelu, gdyż cudem tylko mogły się zdarzyć dwie takie torebki. Podczas kiedym dumał co czynić dalej, zaczął Randolph piać hymny pochwalne ku czci Mr. Barnesa. Po zawarciu zakładu błysnęło mi, że mam oto pożądaną zdawna sposobność odkradzenia złodziejce własności mojej. Na wypadek schwytania, nie mogłem być karany, w przeciwnym razie wygrywałem zakład, mając ponadto miłą emocję. Randolph zasnął zaraz, ja atoli spać nie mogłem, myśląc o klejnotach wartości stu tysięcy dolarów. Dumając co czynić, musiałem zdrzemnąć się trochę, gdy nagle pociąg stanął. Była to pierwsza stacja New Hawen i zaraz mi przyszło na mysi, że złodziejka może tutaj wysiąść. Już miałem wstać, gdy spostrzegłem przez okno, przy którem się mieściło na szczęście miejsce moje, po stronie pociągu odwróconej od peronu, jakiegoś człowieka, który skradał się w sposób podejrzany. Zwróciło to uwagę moją — i gdy mijał okno, zauważyłem przy świetle latarni, że ma w ręku wiadomą torebkę. Złodziejka została tedy ze swej strony okradziona. Człowiek ten podszedł ostrożnie do stosu brykiet węgla przy torze, wyjął dwie, wsunął torebkę, zatkał otwór jedną, a drugą odrzucił. Potem wrócił do pociągu i wsiadł. — To mistrz wielki! — pomyślałem. — Pozostanie w pociągu aż do odkrycia kradzieży, pozwoli się najspokojniej w razie potrzeby zrewidować, potem zaś wróci potajemnie i zabierze torebkę z klejno-