Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.
—   112  —

Wstał wikary; przeszedł parę razy pokój, przetarł oczy, a spojrzawszy w twarz swemu gościowi, dodał:
— Ostatecznym wynikiem tego, co miało miejsce przed chwilą, jest postanowienie moje niewzięcia nigdy więcej do ręki tego instrumentu. Zabierz go do pokoju swego. Pewien jestem, że dotąd nigdy nie słyszałem muzyki, a nawet nie miałem najmniejszego wyobrażenia, czem ona jest, i czem stać się może. Tak jest, nigdy już w życiu mojem nie będę grał! Szkoda! W swoim czasie, gdy sobie nie zdawałem sprawy z nieudolności własnej, było to dla mnie orzeźwieniem jakiemś momentalnem, pewnego rodzaju portem wytchnienia dla skołatanej myśli. Dziś i to się stało niemożebnem. Szkoda! Oto, jak oddziaływa na nas zetknięcie się z doskonałością!


Może nie dosyć roztropnie postąpił sobie wikary, pozwalając aniołowi na swobodne jego wycieczki po wiosce. Celem tych zbliżeń do jej mieszkańców miało być stopniowe uzupełnianie sobie pojęć o ludzkości, o której młodzieniec słyszał, lub czytał dotąd niewiele. Nie dosyć roztropne to było, bo zgoła nie przewidział tego, co na istotę obcą naszym