Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.
—   115  —

roletę od futryny okna, a nie będąc wstanie poprzestać na takim punkcie obserwacyi, otworzyła na rozcież drzwi sieni. Niby jakieś wstrętne widmo niewieście, z nieuczesanymi włosami siwymi, ukazała się oczom anioła postać w rozpiętym, brudnym penioarze, który przez otwór ukazywał szyję wychudłą, pomarszczoną, o żyłach nabiegłych, jak sznury, a to wszystko niczem jeszcze było w porównaniu z potokiem słów namiętnych, jaki się wylał nagle pod adresem przechodnia:
— Mój ty panie przyjemny, czy nie masz o tej godzinie nic lepszego do roboty, jak podsłuchiwanie pod oknami ludzi, aby sobie zbierać materyał do plotek na cały dzień? He? Nie odpowiesz mi czasem?
Zaczepiony w ten sposób przechodzień stanął jak wryty, nie pojmując zupełnie co znaczy ten gniew, a nawet nie będąc zupełnie przekonanym, azali to wistocie do niego się stosuje. Ale kumoszka widząc jego pomięszanie i niepokój, zaczęła ze zdwojoną energią:
— No tak, ja to do pana mówię, bo nie kto inny, tylko pan słuchałeś pod oknami.
— Czy to pani nie pożądanem jest, że ktoś z przechodzących słyszy ją?
— Ma się rozumieć, że nie pożądane! A to sobie dobry dopiero! Cóż pan tak sta-