Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.
—   119  —

mortonu, a za nimi i kowal wraz z furmanem dali na chwilę pokój rozpoczętemu pasowaniu podkowy. Aby sobie i tu nie narazić ludzi, których dowody nieprzychylności spotykał na każdym prawie kroku, przybrał anioł wyraz wybitnie uprzejmy, który dosyć szczególnie odbijał od granitowej oziębłości, z jaką oni zdawali się witać nadchodzącego. On tymczasem uśmiechał się, jak ktoś pragnący zawiązać rozmowę, a zajęty tem, aby nie zrobić i tu ujemnego wrażenia, potknął się o leżący na drodze spory kamień. Jeden z chłopaków uradowany widocznie, zakaszlał charakterystycznie i trącił łokciem towarzysza, który w odpowiedzi wydał ustami dźwięk, wybornie naśladujący pianie koguta. Oni obydwaj, a nawet kowal i furman zrozumieli wybornie tę mowę, tak, że teraz wszyscy czterej spojrzeli na siebie i wymienili uśmiechy grube, które można sobie tłumaczyć nader rozmaicie, ale nigdy jako dowód przyjaznego usposobienia. Poczem starzy zabrali się do swojej roboty, a furman, jako człek nawykły do spotykania po drogach wszelakiego włóczęgostwa, zawyrokował z miną rzeczoznawcy:
— To wyraźnie jakiś niespełna rozumu.
— Głupi, albo udający głupiego — dodał podejrzliwie jeden z wiejskich urwisów.