cała, jak ptactwo przed burzą, a ten sam głos, znany już aniołowi od wczoraj, zwrócił się do niego:
— A to łotrzyki niepoprawne! Oni zawsze tacy. Przykro mi bardzo, że to się panu przytrafiło u nas. Bardzo mi przykro!
Był to doktor Crump, powracający z jakiejś lekarskiej wycieczki w okolice Siddermortonu.
— Nic nie rozumiem tych waszych ludzkich obyczajów — mówił anioł, który na razie zapomniał, że się z tego tonu do uprzedzonego doktora odzywać nie należało, skoro mu ten uparcie odmawiał anielskiego pochodzenia.
— Tak, tak! Nie możesz pan do nas nawyknąć tak odrazu — mówił eskulap z trochę szyderczem współczuciem. — Ale to przyjdzie z czasem. Tymczasem, jak się ma ten pański wyrostek kostny?
— Moje co? — pytał anioł, który już był zapomniał, jak anatomowie krainy snów nazywają skrzydła u istot takich, jak on.
— No, ten pański organ zdwojony! — jakże tam jego rana? Ale skoro idziemy, jak widzę, w jedną stronę, możebyś zechciał wstąpić do mnie, a jabym opatrzył skaleczone miejsce.
— A co do was, małe urwisy...
Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.
— 130 —