Podczas całego śniadania obserwował lekarz kątem oka gościa i starał się wyciągnąć na zwierzenia, a w ostatnim razie na słówka:
— Czy podróż wczorajsza bardzo pana utrudziła?
— Podróż? Ano, niebardzo, chociaż mógłbym powiedzieć, że doświadczałem w skrzydłach pewnej ociężałości.
— Niechaj on sobie obstaje przy tych skrzydłach — myślał Crump. — Nie będę go drażnił zaprzeczaniem u siebie w domu. Owszem, niech improwizuje dalej — nawet mu dopomogę.
— Więc fruwałeś pan sobie na całej przestrzeni? Ani kilometra na kołach?
— Przestrzeń ta nie była żadną drogą, nie może zatem być mowy o kołach. Niosła mię symfonia sfer niebieskich, ale stało się jakoś tak dziwnie, że nagle zapanowały ciemności i znalazłem się na waszym świecie. Reszty nie pamiętam.
— No, dobrze! niechby i tak było, jak pan chcesz, ale... powiedz-że mi, żadnego nie wziąłeś ze sobą tłomoczka?
Crump takie podstępne pytanie uważał sobie za prawdziwe arcydzieło śledczej zręczności.
Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.
— 142 —