Zamyślony był wistocie anioł, zdążając ku wikaryi wzdłuż parkanu, gdzie go przez szkła i gołem okiem obserwowały damy. Promienie słoneczne przy zachodzie odbijały się od jego ukrytych pod odzieniem skrzydeł, i, można powiedzieć, uwydatniały ową wypukłość pleców, dziwnie nieharmonizującą ze wzrostem, rozwojem prawidłowym kształtów, wdziękiem i zdrowiem twarzy. Z boku, przy wejściu głównem na wikaryę, stała znana nam już pokojóweczka Dalya, i wpatrywała się ze współczuciem w tego szczególnego gościa, który się u jej pana zjawił tak niespodzianie. Młoda dziewczyna miała siostrę dotkniętą tem samem kalectwem, i dlatego odczuwała żywiej od innych następstwa takiego upośledzenia fizycznego. Anioł zupełnie nieodgadując pobudek tej sympatyi, widział znowu w jej oznakach przyjaźniejsze usposobienie, niż to, jakiego doświadczał ze strony ogółu, i był jej wdzięcznym. Nie uszło jednak jego uwagi, że mała posiada twarzyczkę bardzo miłą, jeśli nie ładną, i to robiło go względem niej przychylniejszym jeszcze. Ano, trudno! Aniołem był niewątpliwie, ale oddychał naszem ziemskiem powietrzem już czas jakiś, i wraz z niem wchłonął w siebie te pierwiastki, które są regulatorami naszego istnienia. Zapewne pod
Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.
— 163 —