ta łatwość, z jaką wy, mieszkańcy ziemi, gotowi jesteście przy każdej sposobności zadawać jedni drugim ból, cierpienie, przykrość... Ci naprzykład mali uczniowie, rzucając we mnie kamykami, zdawali się doświadczać...
— ...Pewnej przyjemności... — dokończył za niego wikary. Nie wątpię, że tak było.
— A sami, przypuszczam, że nie lubiliby tych rzeczy.
— Trafnie przypuszczasz — wcale nielubią, aby w nich rzucano.
— Widziałem też kwiaty bardzo piękne, w pewnym względzie do was, ludzi, podobne, bo kiedym się pokusił, ujęty powabem barw i wonią, dotknąć ich ręką, wywzajemniały mi się bólem.
— Róże kolące, a jest i więcej takich roślin, i jeśli chcesz, mogę ci wymienić ich nazwy i opisać kształty.
I rzeczywiście, nazwał kilka odmian kwiatów ogrodowych.
— Zwierzęta nie lepsze od ludzi i od kwiatów, jak mię o tem przekonało małe jedno stworzonko, które wy podobno nazywacie psem. Wszystko, co żyje na waszym świecie, zdaje się oddychać przykrością istot, które żyją, lub wegetują obok niego.
— Tak jest — potwierdził raz jeszcze wikary i odsunął od siebie talerz. — U nas
Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.
— 165 —