Dwa te dyssonanse, na które wszyscy odwrócili głowy, radzi w gruncie rzeczy, że im przybywa jakaś dywersya — zostały stłumione przywołującem do porządku: Ch...h...u...ut! proboszcza z Ipping-Hanger, a koszta brutalnego zachowania się podczas występu muzycznego poniósł oczywiście w opinii ogólnej wikary Hilyer.
A tamten tymczasem grał dalej, podniecony zaś tą małą przerwą meloman z Ipping-Hanger, podwoił energię wykonywanych wielkim palcem mesmerycznych znaków. Pan Ratbone Slater wachlował się teraz zlekka swoim szapoklakiem, lady Hamergallow poczynała się coraz niecierpliwiej kręcić na swoim skrzypiącym fotelu, nakoniec... nakoniec dało się słyszeć gorąco upragnione ostatnie pociągnięcie smyczka.
— Czarujące...! — zaryzykowała gospodyni domu, która po dłuższym namyśle przyszła do wniosku, że z jej roli wypadało raczej przesolić, niż niedosolić. W złym razie mogli jej goście, jeśli byli ludźmi przyzwoitymi, wziąść to za uprzejmość nieobowiązującą do niczego — w dobrym, to znaczy, gdyby muzyka zasługiwała na ten pochlebny wykrzyknik, lady Hamergallow do tylu innych
Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.
— 179 —