— Czuję się, doprawdy, upokorzoną, jak nigdy w mojem życiu. Ten wikary upewniał mię przecież, że to artysta skończony. No i mieliśmy dowód, jak się wywiązał z tego. To jest okropne — niebywałe!
— Za najgorsze w tem wszystkiem uważałbym to, że on przyszedł nietrzeźwy, — dodał pan Rathbone Slater. — Ja to zmiarkowałem odrazu, spojrzawszy w jaki sposób piło to indywiduum herbatę. Nie zdarzyło mi się widzieć jeszcze podobnej niezgrabności.
— Co za olbrzymie fiasco! — biadała pognębiona pani Mergle.
— Ciągle mi powtarzał ten wikary nieznośny: — powracała do swego lady Hamergallow. — „Człowiek, który u mnie mieszka, jest wyjątkowym zupełnie geniuszem w muzyce.“ Oto jego słowa — własne słowa! Nic do nich nie dodaję.
— No, stało się! Ale teraz ma, na co zasłużył. Nie życzyłbym sobie znaleźć się w jego położeniu, — mówił zgorszony pan Slater.
— Chciałam go jakoś uspokoić po pierwszej porażce, — mówiła pani Jehoram i zaczęłam z nim taką lekką, ośmielającą rozmowę. — Nie mam serca patrzeć na człowieka
Strona:H. G. Wells - Gość z zaświatów.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.
— 194 —